Kryzys twórczy i nowy blog
Nie cierpię, kiedy przychodzi ten moment. Moment, w którym nachodzi mnie kryzys twórczy i nawet fotografia staje się dla mnie koszmarem.
photo: gratisography.com |
Mój blog i fanpage właściwie przestały istnieć. Na Facebooka nie miałam co wrzucać, bo wszystko co nowe było nieobrobione, a pomysłu na blogową notkę nie było żadnego. W zasadzie cały mój wysiłek i gromadzenie fanów poszło na marne, teraz ruch na moich portalach społecznościowych jest minimalny. Długo mi zajmie, by to odbudować. Szkoda.
Na szczęście przechodzi mi, bądź też przeszło na dobre. Wzięłam się za siebie. Goldeny dały mi kopa do działania, bo jak tu mieć psa i go nie fotografować? Koniec stagnacji i nudy. Blog powraca - z małymi zmianami.
Z bloga całkowicie zniknie sport - a to dlatego, że zakładam nowego, tematycznego bloga. Będzie to blog o zdrowym trybie życia, zarówno psim jak i ludzkim. Pojawią się porady żywieniowe, sposoby na wspólną aktywność, psie i ludzkie sporty i wiele innych tematów, które już mam w głowie. Bardzo chciałabym tym blogiem nakłonić więcej osób do aktywności z psem - problem otyłości u psów jest równie poważny, jak u ludzi. I chciałabym trafić nie tylko do 'psiozakręconych', ale też do zwykłych ludzi, dla których pies jest tylko dodatkiem do życia, a nie całym życiem. To u nich problem jest zwykle największy. Prawdopodobnie wystartuję z blogiem pod koniec tego tygodnia - mam już domenę, szablon i logo, czas napisać kilka notek na start i... ruszamy!
Na obecnego bloga trafiać będzie to, o czym chcę powiedzieć, a nie mieści się w tematyce drugiego - czyli fotografia i inne tematy zwierzęce. Nie obiecuję notek codziennie, ale na pewno będą znacznie częściej niż to było do tej pory, czyli przynajmniej raz w tygodniu. Tak naprawdę już mam kilka tematów do poruszenia, ale start drugiego bloga zajmuje mi całkowicie czas. Muszę też naprawić tutejszy szablon, bo jak widać zepsuł się pasek z G+ i Facebookiem.
Do zobaczenia na nowym blogu - oczywiście dam znać, jak tylko go uruchomię!
Wszystkowiedzący
Ja się znam, bo jestem starszy. Wiem, bo tak mi powiedział kuzyn brata ciotki. Te i podobne zdania to jedne z niewielu, które są mnie w stanie wyprowadzić z równowagi.
photo from gratisography.com |
Założę się, że każdy z was kiedyś poznał kogoś takiego. Kogoś, kto wie wszystko na każdy temat... a przynajmniej tak mu się wydaje. Jestem w stanie machnąć na to ręką, szczególnie jeśli rozmowa dotyczy tematów nieistotnych, takich na których słabo się znam. Kiedy jednak ktoś zaczyna pleść bzdury na temat zwierząt lub fotografii, wtedy już nie jestem tak bardzo cierpliwa.
Zwierzętami zajmuję się praktycznie od dziecka. Poszłam na studia zootechniczne, oprócz tego co miesiąc pochłaniam kilka książek w temacie behawioru i treningu. Interesuję się żywieniem, rasami, jestem w stanie wybrać dobrą karmę i obliczyć dawkę pokarmową dla danego psa, także odchudzającą. Żeby zdobyć moją wiedzę potrzebne było całe mnóstwo czasu i pieniędzy, wciąż dowiaduję się czegoś nowego, jednak bez wątpienia mam sporo do powiedzenia w tym temacie.
Tak się jednak składa, że każdy kto posiadał jakiekolwiek zwierzę uznaje się za eksperta. Widocznie to wystarczy, by stwierdzić że Whiskas to dobra karma dla kota. Najwidoczniej wszyscy dookoła też wiedzą lepiej, ile powinien ważyć mój kot. Rosyjski? Że taka rasa? Skąd, przecież powinien być pulchny jak brytyjczyk! I na nic tłumaczenia, że lepiej by był lekko za szczupły, niż za gruby, bo to zdrowsze. Bo przecież jak to wytłumaczyć komuś, kogo pies waży prawie 2 razy więcej niż powinien.
Nie potrafię wyliczyć, ile razy podobna dyskusja miała miejsce. O sterylizacji i kastracji, o kolczatkach, o biciu psów... tematy są niezliczone. I wiecie co jest najgorsze? Że czasem czuję się bezsilna. Nigdy nie staram się wymądrzać, ale czuję się w obowiązku prostować najbardziej krzywdzące dla zwierząt poglądy (typu 'suka musi mieć chociaż raz młode', bądź 'agresywnego psa trzeba bić'). Niestety ludzi tego typu naukowa wiedza nie przekonuje. Bo to oni są najmądrzejsi.
Sterylizacja - raz, dwa i po bólu!
Wytrwałe miauczenie przez całą noc i obsikiwanie mieszkania to największe problemy, z którymi musiałam się zmierzyć w trakcie rui Niny.
I o ile niewyspanie jestem w stanie jakoś znieść, to zapachu kocich sików nie znoszę. Dlatego jak najszybciej zdecydowałam się na sterylizację, i jesteśmy już po zabiegu!
Muszę powiedzieć, że Nina zniosła zabieg wyjątkowo dobrze. Od razu po wybudzeniu wyszła ze swojego transportera. Niestety dla mnie, od razu chciała szaleć! Chodziłam za nią krok w krok, bo skakanie w jej stanie nie jest wskazane, tym bardziej, że narkoza wciąż działała. Jak tylko podsadziłam ją na łóżko, zwinęła się w kłębek i poszła spać.
Najgorszy okazał się... kubraczek! Nina bez miauknięcia toleruje zastrzyki z antybiotykiem, nie próbuje się wyrywać i jest bardzo grzeczną pacjentką. Ale jak tylko próbuję założyć kubraczek, to wieje gdzie tylko może! A jak już mi się ta trudna sztuka założenia go uda, to od razu strzela focha i idzie za łóżko. Okazuje się, że istnieje coś takiego jak 'depresja kubraczkowa'. Kotki takie odmawiają poruszania się, dopóki mają na sobie kubraczek. Z moją Niną aż tak źle nie jest - bardziej jest obrażona na mnie, że każę jej go nosić, ale w końcu i tak wraca spać na łóżko. I tak prędzej czy później udaje jej się go zrzucić, ale mam przynajmniej przespaną noc.
I bardzo się cieszę, że już po wszystkim. Cieszę się, że się zdecydowałam. Okazuje się, że Nina miała już lekkie zapalenie macicy, także każde opóźnienie byłoby niewskazane. Bałam się, że sobie nie poradzę z opieką nad kotką po sterylizacji, ale tak naprawdę nie ma czego. Tylko w dniu zabiegu musiałam pilnować ją przez cały czas, bo po narkozie mogła łatwo spaść z czegoś wysokiego.
Jeśli się jeszcze wahacie, to nie musicie. Kotka zapewne zniesie to lepiej niż wy :)
Muszę powiedzieć, że Nina zniosła zabieg wyjątkowo dobrze. Od razu po wybudzeniu wyszła ze swojego transportera. Niestety dla mnie, od razu chciała szaleć! Chodziłam za nią krok w krok, bo skakanie w jej stanie nie jest wskazane, tym bardziej, że narkoza wciąż działała. Jak tylko podsadziłam ją na łóżko, zwinęła się w kłębek i poszła spać.
Najgorszy okazał się... kubraczek! Nina bez miauknięcia toleruje zastrzyki z antybiotykiem, nie próbuje się wyrywać i jest bardzo grzeczną pacjentką. Ale jak tylko próbuję założyć kubraczek, to wieje gdzie tylko może! A jak już mi się ta trudna sztuka założenia go uda, to od razu strzela focha i idzie za łóżko. Okazuje się, że istnieje coś takiego jak 'depresja kubraczkowa'. Kotki takie odmawiają poruszania się, dopóki mają na sobie kubraczek. Z moją Niną aż tak źle nie jest - bardziej jest obrażona na mnie, że każę jej go nosić, ale w końcu i tak wraca spać na łóżko. I tak prędzej czy później udaje jej się go zrzucić, ale mam przynajmniej przespaną noc.
I bardzo się cieszę, że już po wszystkim. Cieszę się, że się zdecydowałam. Okazuje się, że Nina miała już lekkie zapalenie macicy, także każde opóźnienie byłoby niewskazane. Bałam się, że sobie nie poradzę z opieką nad kotką po sterylizacji, ale tak naprawdę nie ma czego. Tylko w dniu zabiegu musiałam pilnować ją przez cały czas, bo po narkozie mogła łatwo spaść z czegoś wysokiego.
Jeśli się jeszcze wahacie, to nie musicie. Kotka zapewne zniesie to lepiej niż wy :)
Nintendo a rasizm
Ostatnio tu i ówdzie przewijają się głosy, że Nintendo w swoich produkcjach jest odrobinę rasistowskie. Uważam, że to gruba przesada.
Jestem wielką fanką Nintendo i ich popularnych serii. Postacie takie jak Mario czy księżniczka Zelda stały się kultowe i rozpoznawalne. To dla nich w dużej mierze Nintendo wciąż ma dużą rzeszę fanów. I może to na tym polega problem?
Są postacie, których zmieniać się nie powinno. Na pewno nikt z nas nie wyobraża sobie czarnoskórego Linka. I wcale nie dlatego, że jesteśmy rasistami. Po prostu tak te postacie zostały wykreowane i takie je kochamy. A to na seriach ze znanymi bohaterami Nintendo wzbogaca się najbardziej.To na nich skupia się uwaga świata i przez to odnosimy wrażenie, że japońskie gry są rasistowskie. Nie.
Nie można też zapominać o mentalności Japończyków. Jest to naród, który ponad wszystko ceni własną odrębność kulturową. Nic więc dziwnego, że tworząc postacie robią je przede wszystkim na swój wzór. Jest to dla nich normalne i nie traktują tego w kategorii 'jesteśmy lepsi od tych innych'. Po prostu robią tak, jak to było od lat.
Poza tym, skąd w ogóle pomysł, że nieuwzględnianie kogokolwiek w grach komputerowych to rasizm? Może też powinnam się poczuć urażona, że w żadnej strzelankowej grze typu CoD nie mogę grać kobietą? Albo że w grze typu FIFA nie ma kobiecych drużyn? Twórcy gier zwykle już na wstępie mają jakieś wyobrażenie odnośnie swojej postaci. Mają je zmieniać, bo ktoś nazwie ich rasistami? Świat tak nie działa.
Cholera, sprawdziłam. Naprawdę są takie petycje.Przerażające.
Zresztą, spójrzmy chociażby na najnowszą część Pokemonów. Pojawia się tam większa personalizacja bohatera i nie ma problemu z wybraniem ciemnego koloru skóry. Ostatnio jestem w tyle z nowościami, ale jestem pewna że to nie jedyna gra na tą konsolę, w której pojawia się taka możliwość. Dlatego uważam, że twierdzenie iż "Nintendo jest rasistowskie!" jest robieniem z igły wideł.
Jestem wielką fanką Nintendo i ich popularnych serii. Postacie takie jak Mario czy księżniczka Zelda stały się kultowe i rozpoznawalne. To dla nich w dużej mierze Nintendo wciąż ma dużą rzeszę fanów. I może to na tym polega problem?
Są postacie, których zmieniać się nie powinno. Na pewno nikt z nas nie wyobraża sobie czarnoskórego Linka. I wcale nie dlatego, że jesteśmy rasistami. Po prostu tak te postacie zostały wykreowane i takie je kochamy. A to na seriach ze znanymi bohaterami Nintendo wzbogaca się najbardziej.To na nich skupia się uwaga świata i przez to odnosimy wrażenie, że japońskie gry są rasistowskie. Nie.
Nie można też zapominać o mentalności Japończyków. Jest to naród, który ponad wszystko ceni własną odrębność kulturową. Nic więc dziwnego, że tworząc postacie robią je przede wszystkim na swój wzór. Jest to dla nich normalne i nie traktują tego w kategorii 'jesteśmy lepsi od tych innych'. Po prostu robią tak, jak to było od lat.
Poza tym, skąd w ogóle pomysł, że nieuwzględnianie kogokolwiek w grach komputerowych to rasizm? Może też powinnam się poczuć urażona, że w żadnej strzelankowej grze typu CoD nie mogę grać kobietą? Albo że w grze typu FIFA nie ma kobiecych drużyn? Twórcy gier zwykle już na wstępie mają jakieś wyobrażenie odnośnie swojej postaci. Mają je zmieniać, bo ktoś nazwie ich rasistami? Świat tak nie działa.
Cholera, sprawdziłam. Naprawdę są takie petycje.Przerażające.
Zresztą, spójrzmy chociażby na najnowszą część Pokemonów. Pojawia się tam większa personalizacja bohatera i nie ma problemu z wybraniem ciemnego koloru skóry. Ostatnio jestem w tyle z nowościami, ale jestem pewna że to nie jedyna gra na tą konsolę, w której pojawia się taka możliwość. Dlatego uważam, że twierdzenie iż "Nintendo jest rasistowskie!" jest robieniem z igły wideł.
Kocia miłość
Ludzie którzy znali mnie wcześniej, dobrze wiedzą, że od zawsze byłam psiarą. Do kotów odczuwałam wręcz lekką niechęć. Jakim cudem to się zmieniło?
W moim domu rodzinnym od zawsze były i koty, i psy. Różnica jest taka, że koty zawsze były 'podwórkowe', i to psy były członkami rodziny śpiącymi na kanapach. Oprócz moich wczesnych lat dzieciństwa, kiedy to koty kręciły się jeszcze po domu, nie miałam z nimi zbyt wielkiej styczności - bo zwyczajnie wstępu do środka nie miały. Oczywiście, jako miłośniczka zwierząt brałam je na kolana i głaskałam na podwórku, ale wiadomo, jak to wygląda.
Podwórkowe koty zachowują dużo większy dystans do ludzi. Nie są do nich aż tak przywiązane, są niezależne i nie okazują uczuć w ten sam sposób co koty domowe. Co bardziej przyjacielskie kocury przyjdą pomruczeć na kolana, tylko po to, by potem zniknąć na tydzień. Ot, samotnicy.
Niecały rok temu wprowadziłam się do obecnego mieszkania. Moje współlokatorki, a jednocześnie znajome ze studiów, zachęciły mnie prozwierzęcym nastawieniem. Gdy się wprowadzałam, mieszkały tam dwa psy, dwa koty oraz szczur. Oczywiście nie nastawiałam się na wiele i mówiłam wprost, że za kotami to ja nie przepadam :)
I okazało się, że... pokochałam te stwory całym sercem. Dowiedziałam się, że koty to wcale nie są samolubne potwory, które gardzą towarzystwem człowieka. Nauczyłam się, jak cudowne to uczucie, gdy kot śpiący na kolanach mruczy z zadowolenia. I wreszcie adoptowałam swojego kota. Zyskałam cudowną przyjaciółkę, dla której najlepsze miejsce do spania to tuż przy mnie. Albo na mnie, jeśli się nie wiercę.
Moim zdaniem warto kotom dać szansę. Może nie cieszą się na widok obcej osoby tak jak psy i w inny sposób okazują miłość i przywiązanie, ale jak już pokochają, to na maksa.
Wyzwanie - 30 dni hiszpańskiego
Lubię się uczyć nowych języków. Bardzo lubię. Problem w tym, że tracę systematyczność mniej więcej po tygodniu. Tak samo podchodziłam do języka hiszpańskiego, ale zdecydowałam, że czas teraz na drugą próbę.
Pierwsze moje podejście do tego języka zaczęłam rok temu, bo miałam spędzić cały miesiąc u mojej chrzestnej w Hiszpanii. Oczywiście nie wytrwałam i poleciałam tam znając raptem kilka słów. Wmawiałam sobie, że przecież wszędzie znają angielski. Okazało się to prawdą na lotnisku w Madrycie, gdzie z obsługą dogadałam się bez problemu, jednak już w samym Aviles było dużo gorzej. Zamawiając lody musiałam pokazywać palcem, którego chcę.
Mimo trudności, bardzo mi się ten język podobał. Lubiłam się go uczyć i uwielbiam jego brzmienie. Dodatkowo jest jednym z najbardziej powszechnych języków na świecie, co sprawia że jest przydatny. Dlatego postanowiłam podjąć jeszcze jedną próbę.
Daję sobie 30 dni. Przez ten miesiąc mam zamiar codziennie poświęcić godzinę na naukę języka hiszpańskiego. Materiały już mam, uzbroiłam się w książkę i strony internetowe ostatnim razem. Po 30 dniach zdam Wam relację, czy dałam radę. Mam nadzieję, że tak :)
Bieganie - jak się zmotywować?
Jako nieugięty leń kanapowy, trudno było mi zrozumieć, jak można zmotywować się do biegania. Teraz sprawia mi to przyjemność, ale dalej prawie za każdym razem zmagam się z głosem w głowie, który mówi 'nie wychodź'. Jak sobie z nim radzę?
Photo by Stephania Bonacasa |
Umysł człowieka jest zaskakujący. Często przyłapuję się na tym, że muszę zmuszać się do robienia czegoś, co lubię! Niezależnie czy jest to fajna sesja zdjęciowa, czy trening biegowy, jakiś dziwny głos w mojej głowie mówi "odpuść sobie dzisiaj". Za każdym razem, gdy go nie słucham, okazuje się, że podjęłam świetną decyzję i dzień staje się lepszy. Endorfiny biegowe czy cudowne zdjęcia udowadniają, że było warto! Najtrudniejsze to zrobić pierwszy krok i wyjść z domu. Jak to zrobić możliwie bezboleśnie?
Najlepszy pomysł to przygotowanie sobie stałego harmonogramu biegania. Jeśli założymy sobie, że biegamy np. w poniedziałek, środę i sobotę, to wtedy łatwiej nam się tego trzymać i traktować wręcz jako przyjemny obowiązek. U mnie średnio się to sprawdza - przez wyjazdy i sesje zdjęciowe ciężko mi przewidzieć, w które dni tygodnia będę miała czas (na upartego można zawsze, ale... nie lubię biegać zbyt rano i po zmroku).
Zamiast harmonogramu stosuję natomiast metodę 'już, natychmiast'. Jeśli tylko poczuję chęć na bieganie, wychodzę z domu w przeciągu 5 minut od tej myśli. Jeśli tylko nie jestem z nikim umówiona, rzucam wszystko i wychodzę, zanim chęci miną. Sprzątanie, notka na bloga czy obrabianie zdjęć może poczekać.
Rzeczą wartą przemyślenia jest też system małych nagród. Jeśli w danym tygodniu uda mi się biegać trzy razy - kupuję sobie coś w nagrodę. Mogą to być kolczyki lub... pyszny hamburger. W końcu spalone kalorie trzeba nadrobić ;)
W przypadku biegania najważniejsze to nie poddawać się. Zawsze będą dni, w których nam się nie chce, ważne tylko, żeby nauczyć się z nimi radzić. A wy jakie macie sposoby na lenistwo?